Dziwny ten rok. Zaczęło sie dobrze a później jakieś smuty. Śmoleńsk, wulkan, powodzie, upały, powodzie i obrońcy krzyża. Na chwilę odżyliśmy przy Tattoofeście, później znowu rutyna. Nawet fajna konwencja w Gdańsku to tylko kolejna konwencja, dyskusja o "kiełbasie"... Zaczyna brakować adrenaliny, kreatywność jakby nie ta sama, lekkie wyparcie. Niby jest tak samo w Kulcie jak było, co miesiąc gazeta, koszulki, konwencje, wyjazdy na guest spoty, odwiedzają nas tatuatorzy, nasi dziargacze codziennie tworzą kolejne "życiówki" w swoich pracach, kupa maili, kontakty, plany czyli pozorny rozgardiasz, opanowany na każdym kroku.
Ostatni weekend Ola z Krysią spędziły na konwencji w Kassel, za dwa tygodnie Opava, później tydzień po tygodniu Paryż - Londyn - Barcelona, może jeszcze wracając zahaczymy o jakąś niemiecką konwencję. Najbliższą sobotę i niedzielę Daveee i Edek spędzą w Berlinie goszczeni przez
Seabstiana Domaschke, jednego z najbardziej na świecie rozpoznawanych tatuatorów niemieckich (poniżej kilka prac w jego wykonaniu). Patrząc z boku, taką ilością wydarzeń można byłoby obdzielić kilka świetnych polskich studiów tatuażu. Dawniej o tym marzyliśmy, dzisiaj po prostu robimy. Wczoraj zasłyszałem taka tezę, że są ludzie, którzy wiedzą jak coś zrobić i są ci, którzy to robią. Ja nie wiem jak my to robimy, ale robimy, a poprzeczka zaczyna byc postawiona za nisko jak na nasze chęci i ambicje. Czekam na wulkan albo emeryturę...




