Moja lista blogów

czwartek, 29 kwietnia 2010

MOSKWA 2010

Wczoraj odleciała nam Agrypa do Moskwy na konwencję. Ta dziewczyna po prostu uwielbia wschodni klimat, tą kulturę, język, atmosferę. Po zeszłorocznych odwiedzinach stolicy Rosji wprost nie mogła doczekać się tegorocznej edycji! Tym razem pozostanie tam nieco dłużej. Do swojego studia zaprosił ja na gościnne tatuowanie Pavel Angel, doskonale znany wszystkim miłośnikom tatuażu. Jest on również organizatorem tej imprezy, o której w zeszłym roku napisała Ola w TattooFeście tak:

"Krasnaja Rossija
Moskiewska konwencja tatuażu odbyła się w dniach 24-26 kwietnia 2009r. Imprezę zorganizował po raz trzeci Pavel Angel. Pełni zapału i ciekawości postanowiliśmy przemierzyć 1600 km by po raz pierwszy zrelacjonować w obszernej formie jedną z największych imprez organizowanych we Wschodniej Europie. Nie tylko sama konwencja, ale i miasto przerosło nasze oczekiwania. Zapraszam do lektury!

Przed, dość długo planowanym wyjazdem do Moskwy piętrzyły się trudności. Niestety dużą przeszkodą, na pewno ograniczającą naszą wschodnią aktywność, są wizy. Na szczęście o te do Federacji Rosyjskiej mogliśmy starać się w Krakowie. Przygotowanie papierów i dostarczenie formalnego, kompletnego zaproszenia też nie było łatwe. Wszystko musi odbywać się według ustalonych procedur, których wcześniej nie było dane nam poznać. Mimo przeciwności, nawet po trzeciej wizycie w Konsulacie postanowiliśmy kontynuować przecieranie tego szlaku. Gdy okazało się, że jedno pozwolenie na wjazd i pobyt już jest załatwione, trzeba było udać się do Warszawy po wizy tranzytowe przez Białoruś. Ile razy żałowaliśmy, że postanowiliśmy wybrać się w tą podróż samochodem pozostanie już naszą tajemnicą. Załatwianie wszelkich formalności, mimo braku czasu i nieubłaganie zbliżającego się wyjazdu, przebiegało bardzo sprawnie. Jednak cała wyprawa, zwłaszcza we mnie, budziła mieszane uczucia. Okazało się, że chyba każdy z naszych znajomych, klientów studia Kult, którzy też zaglądają do redakcji, był już w Rosji, lub przynajmniej przejeżdżał przez Białoruś. Ich opinie pokrywały się z tymi przedstawianymi na forach internetowych. Nie należały one do najbardziej pozytywnych. Sytuację można by rozciągnąć do nieco innej szerokości geograficznej. O ile na zachodzie Europy mogą się zdarzyć pytania, czy w Polsce są drogi, czy mamy już internet, albo kiedy białe misie przestaną straszyć na ulicach, to opinie o naszych wschodnich sąsiadach nie należą do pochlebnych. Czy to jedynie niewiedza? W każdej historii jest ziarnko prawdy, ale domyślam się, że raczej niejedna osoba miała bliższe, niż by sobie życzyła, spotkanie z milicją, do którego szybkiego zakończenia były potrzebne drobne dolary. Każdego dnia przed wyjazdem dowiadywaliśmy się czegoś nowego, a to że trzeba zgłosić cały wwożony sprzęt foto, elektroniczny, albo nawet kawałek materiału, jeśli ma stanowić element ekspozycji boksu wystawienniczego. Może i dobrze, że wyjechaliśmy już 3 dni przed imprezą i nie dowiadywaliśmy się niczego więcej… To co słyszeliśmy już wystarczyło, by wyruszyć z dużymi obawami w tą 25-cio godzinną podróż. Okazało się, że nie taki straszny wschód jak go malują.
Trasa przebiegła bez żadnych niespodzianek. Tatuaże i cel naszej wizyty wzbudzał duże i pozytywne zainteresowanie wśród służb granicznych. Niestety, szybko okazało się, że brak znajomości języka rosyjskiego może nastręczać dużo problemów, np. kiedy czeka się na granicy białorusko-rosyjskiej i właściwie nie wiadomo do końca co należy zrobić i jakie papiery się podpisuje. Przejazd przez Moskwę był sam w sobie niezłą przygodą. Przyklejeni do szyb podziwiliśmy architekturę, ulice przedmieść, gdzie jeden sklep koło drugiego prezentował dumnie najnowsze kolekcje designerskich i najdroższych marek odzieżowych. Można tylko pozazdrościć tej metropolii sześciu pasów ruchu (co prawda bez żadnych oznaczeń) na najważniejszych arteriach. Do tej pory myślałam, że Włosi należą do grupy kierowców obdarzonych największą finezją. Jednak poruszanie się w gąszczu samochodów na ulicach Moskwy wymaga znacznie większego sprytu, wyobraźni i przewidywania, bo właściwie z każdej strony ktoś może zajechać drogę, czy wymusić pierwszeństwo. Po godzinie dotarliśmy do hotelu na drugim końcu miasta. Mogliśmy już odpocząć i zaplanować trasę zwiedzania Moskwy na następny dzień. Zdecydowaliśmy się raczej na „turystyczny” standard, omijając muzeum sztuki ludowej, ku ogromnemu rozczarowaniu Agrypy. Na stacji metra, nieopodal hotelu, okazało się, że jesteśmy jedynymi ludźmi z aparatami. W centrum nie było inaczej. O ile krakowski Rynek, okolice wieży Eiffla, Koloseum, Trafalgar Square to miejsca pełne turystów niezależnie od pory roku, to Plac Czerwony raczej świecił pustkami. Spacerowała tam zaledwie garstka turystów. I my jak pozostali turyści próbowaliśmy się w tym wszystkim odnaleźć. Wyczuć lokalny klimat i ocenić nieco charakter tubylców. Oni, jak i samo miasto, zadziwiało kontrastami na każdym kroku. O ile panuje dość powszechne wyobrażenie o biedzie za wschodnią granicą, to Rosja mieści się w światowej czołówce, jeśli chodzi o liczbę milionerów. Moskwa to miasto Land Roverów i Caddilaców, oraz starych pordzewiałych Ład. Na horyzoncie wznosi się dumnie siedem budynków, „tortów urodzinowych Stalina” (tak, tak w Warszawie też mamy takie ciastko) sławiących minioną epokę. Po drugiej stronie miasta rosną nowe wieżowce – symbol potęgi współczesnej władzy. Tłum ludzi wypływa z każdej kolejki, która podjeżdża na stację metra co 2 minuty, każdy gdzieś biegnie, śpieszy się i za chwilę znów pojawia się masa ludzi. Jednak kiedy zacznie się z kimś rozmowę, potrafi on poświęcić czas i stara się pomóc, choćby w najbardziej banalnej sytuacji. Spacerując po Moskwie, co chwilę można się napatoczyć na pomnik Lenina, a za rogiem wejść do McDonalds’a. Zarówno reliktem przeszłości i symbolem postępu i otwarcia na Zachód jest Ogólnorosyjskie Centrum Wystawowe. Cały teren zajmuje ponad 200 hektarów. Znajdują się tam budynki byłych państw związkowych, pomniki utrzymane w duchu realizmu socjalistycznego, pozłacane fontanny. Jest także część poświęcona osiągnięciom w dziedzinie podboju kosmosu. Centrum to także miejsce, gdzie spotykają się wrotkarze, miejsce rodzinnych wypadów, sklepów i wszelkiego typu wystaw. Mieliśmy okazję nieco pozwiedzać podczas 3 godzinnego spaceru. Zaledwie nieco, bo potrzeba by było z pewnością więcej czasu, żeby przynajmniej wejść do każdego budynku, lub przekonać się gdzie kończy się Park Kosmonautyki.
W jednym z budynków rozsianych na terenie Ogólnorosyjskiego Centrum Wystawowego odbywała się trzecia edycja moskiewskiej konwencji. Pawilon „Moskwa” użyczył jednego ze swoich pięter na potrzeby konwencji. Poza boksami tatuatorskimi znalazła się tam także duża scena, obfitująca w atrakcje, a także galeria z pracami malarskimi i plakatami. Wśród zaproszonych gości znaleźli się przede wszystkim artyści rosyjscy, ale również przedstawiciele sceny białoruskiej i ukraińskiej. Pojawili się także Niemcy. Polskę reprezentowało D3XS z Gliwic, ze znanym Wam zapewne białoruskim tatuatorem Antonem Oleksenko oraz Agrypa z krakowskiego Kultu. Konwencja nie należy do największych, ale poziom reprezentowany przez zaproszonych tatuatorów na pewno wyróżniał się na tle europejskim. Szczególnie dało się to odczuć przy konkursach. W każdej z piętnastu kategorii prezentowano bardzo dużo prac. Znaczna ilość tatuaży pojawiła się w kategorii cover-up, co chyba jest specyfiką wschodnią. Ich kunszt artystyczny i techniczny po prostu powalał, z resztą jak i wszystkich prac. Także w trakcie rozmów z tatuatorami, którzy kiedyś gościli w Polsce, a obecnie pracują na Ukrainie, czy Białorusi wynikało, że 80% prac jakie wykonują w swoich studiach to covery. Co mnie uderzyło, to widok naprawdę świetnie potatuowanych zwiedzających. Zdarza się na konwencjach niemieckich, czy nawet w Londynie, że mizerne prace są prezentowane przez ich posiadaczy jakby to były tatuaże mistrzowskie. W Moskwie nie trudno było dostrzec prawdziwe perełki. Impreza organizowana przez Pavla, nie tylko przyciągnęła świetnych tatuatorów, ale również ciekawych ludzi. Swoją obecnością i lateksowym show uświetniły imprezę Matreshka Girls. Na większości konwencji Suicide Girls, czy Gods Girls po prostu są i nic więcej. W Moskwie dziewczyny robiły sporo zamieszania i uczestniczyły w atrakcjach. Poza pokazami na scenie był to także Body Art Contest. Schować się mogą niektóre pokazy body paintingu, przy tym co pokazano w Moskwie. „Walka” stylów i kultur w wykonaniu dziewczyn ucharakteryzowanych na amerykańską pin-up i japońską gejszę naprawdę robiły wrażenie. Podobnie było z atrakcjami przewidzianymi dla samej publiczności, typu fantazyjne golenie i malowanie włosów na czas, czy inne konkursy rodem z jarmarku. Nie chcę, żeby to zabrzmiało negatywnie, bo interakcja jaka była między prowadzącymi a widzami, czy otwartość na zabawę tych drugich po prostu mnie zachwyciła. Spontaniczność objawiała się także podczas niezapowiedzianych występów poszczególnych osób z publiki, czy to przez „prawie striptiz” jednej z dziewczyn, po rock’n’rolla czy jave’a w wykonaniu super wystylizowanych na lata 50-te par tańczących przy muzyce zaproszonych zespołów rockabilly. Pozytywne zamieszanie na scenie, fireshow, pokaz prawdziwej damskiej dominacji w wykonaniu „matrioszek” można zaliczyć do bardzo udanych.
Moim zdaniem, odnosząc się do doświadczeń wyniesionych po odwiedzeniu kilkunastu konwencji w Europie, ta moskiewska zasługuje na najwyższe uznanie. Dla mnie jest lepsza niż niejedna impreza zachodnia. Pod kątem prac, poziomu artystycznego, atmosfery, atrakcji, czy nawet samej lokalizacji może śmiało konkurować z innymi konwencjami. Wyjazd do Moskwy był możliwością skonfrontowania wyobrażeń o mieście z rzeczywistością i spojrzenia trochę inaczej i szerzej na tego typu imprezy. Właściwie była to okazja do przypomnienia sobie, o co w tym wszystkich chodzi – o pasję.
Ola"

Radek














środa, 28 kwietnia 2010

GRUDZIĄDZ 2010 BYŁ!

Ostatnie dni były bardzo intensywne. Oczywiście głównym tematem mijającego weekendu była konwencja w Grudziądzu i o niej wypada napisać kilka słów. Następnym razem opowiem o reszcie…
Trudno jest zrelacjonować tego typu imprezę, szczególnie kiedy muszę za chwile napisać artykuł do TattooFestu. No i co mam napisać? Mega impreza, tłumy, nie przeciętne atrakcje, fantastyczne miejsce, perfekcyjna organizacja, piwo za pół ceny i jedzenie jak w Sheratonie? A może nuda, pusto, smutno, mało i beznadziejnie? No cóż. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dla mnie to bardzo mała impreza, trochę podobna do pierwszego Tattoofestu w Rotundzie. Według mnie, odkąd robimy krakowski festiwal na większą skalę, brakowało tego typu spotkania w Polsce. Miałem nadzieję, że takim stanie się Łódź, wcześniej, że Szczecin. Klimat Rotundy poczułem dopiero w Grudziądzu. Zastanawiałem się dlaczego? Myślę, że dzięki postawie organizatorów. Po pierwsze zweryfikowali tatuatorów, dobrali takich, którzy generalnie się lubią, znają i przede wszystkim wszyscy prezentują jakiś poziom. Po drugie widać było, że Paweł z Kasią całą imprezą żyją i są jej częścią. Jedyna rzecz, która mnie zastanawia, to po co to robią i jaki maja w tym cel? Mnie to ciekawi, ale nie potrzebuje odpowiedzi. Chodzi tylko o to, że jeżeli sami sobie na to pytanie nie odpowiedzą, to nie znajdą sił na zorganizowanie kolejnej, do czego po raz setny ich szczerze namawiam.
We wszystkim staram się szukać jakiegoś sensu i celu. Pamiętam pierwszą konwencję w Grudziądzu, wspominam ja równie miło. Pamiętam druga edycję, i z tej przywiozłem różne wspomnienia. Celem tego wyjazdu było spotkanie znajomych, zabawa, plotki, pogaduszki. Bez stresu, napinki i dorabiania ideologii. Cel został osiągnięty. Zabawa przednia, szczególnie after party, duża ilość osób spotkanych, nowe doświadczenia. Po prostu udana imprezka!
Radek
Ps. To moje bardzo subiektywne odczucia. Z konwencji można było w równym stopniu wyjechać niezadowolonym jak i zadowolonym. Wszystko zależy od tego, kto czego oczekiwał i na co się nastawiał…















czwartek, 22 kwietnia 2010

GRUDZIĄDZ 2010

Są konwencje, na które jeździ się z przyjemnością i na te, na których trzeba się pojawić. O ile na początku byłem sceptycznie nastawiony do tej imprezy, teraz nie mogę się doczekać wyjazdu. Grudziądz 2010!
W piątkowy poranek pakujemy się do busa i jazda na północ. Skład bardzo sympatyczny, ja z żonką Kudi, Daveee i Edek ze swoją miłością, Ola, Krysia i znajomi, Pauler z Sebastianem. Ten Nasz kameralny skład mam nadzieje będzie odzwierciedleniem imprezy. Liczę przede wszystkim na spotkanie wielu znajomych, pogadanie, poplotkowanie i miłe spędzenie czasu. To taki wyjazd bez ciśnienia nastawiony na integrację.
W zapowiedzi imprezy spodobało mi się, że Paweł z 3RDEYE bardzo duży nacisk położył na zapraszanych tatuatorach. Szczególnie cieszy fakt pojawienia się Andrzeja Leńczuka i Juniora, którzy nie są zbyt przychylni do odwiedzania większości, polskich festiwali. W tym roku w Grudziądzu się pojawią! Reszty artystów nie będę wymieniał ale z każdym, bez wyjątku, będzie miło porozmawiać i już najzwyczajniej nie mogę się tego doczekać!
Wczoraj z Kudi odwiedziliśmy Warszawę. Pojechaliśmy na koncert amerykańskiej grupy AFI. Jak można przeczytać na Wikipedii: „Grają mroczną, introspektywną muzykę, w której słychać zarówno inspirację The Cure, jak i wpływy death-rocka, hardcoru czy Ramones. Znani są z przywiązywania dużej wagi do koncertów, jak sami mówią: "...koncerty zawsze były dla nas najważniejsze. Naszą bazę fanów stworzyliśmy w oparciu o występy na żywo"”. Potwierdzam! Świetnie się bawiliśmy w klubie Stodoła do której znowu trafimy zaraz po Grudziądzu, bo już w poniedziałek na koncert La Coka Nostra. Organizację objęliśmy TattooFestowym patronatem. Muzyka jest dla nas wszystkich bardzo ważnym elementem życia, szczególnie ta grana na żywo. Mam nadzieje dzięki temu się nie starzeć…
Na wczorajszym koncercie zabawiłem się także w mysz doświadczalną. Ale kto, jak nie Ja? Pomysłodawca… Uparłem się, że zrobimy złotą wersje kultowej już koszulki TF Family z dodatkowym nadrukiem na plecach VIP. Teraz już wiem, że to koszulka tylko dla twardzieli ! Patrzył na moją koszulkę chyba każdy a podczas koncertu widać było tylko z przodu światła a z tyłu mnie…
Hahahaha! Jak się bawić to na grubo!
Radek







wtorek, 20 kwietnia 2010

TATTOOFEST BRAND 2010 #3!

Łukasz Jaszak to osoba związana od jakiegoś czasu z Naszą rodzinką. Fotograf, grafik i przede wszystkim szaleniec. To on jest autorem kolejnej koszulki TFBrand! To co go w najprostszy sposób scharakteryzuje, to informacje jakie można znaleźć na MySpace czyli:

Mężczyzna, 33 lat, Los Angeles, California, Stany Zjednoczone

Ogólne: Music, graphic design, photography, drawing, tattoos, Halloween, creepy cartoons, movies, horror action figures... Shit, a new thing everyday!

Filmy: The Big Lebowski, Frankenstein, The Texas Chain Saw Massacre, Dracula (Lugosi), Bride Of The Monster, The Devils Rejects, House of 1000 Corpses, Halloween, Friday the 13th, Addams Family, Dawn of the dead, Hustle & flow... and more...

Status:W związku
Orientacja:Hetero
Miasto rodzinne:Lublin
Sylwetka:2cm / Więcej do kochania
Pochodzenie etniczne:Afrykańskie
Religia:Mormonizm
Znak zodiaku:Baran
Palenie/Picie:Nie / Nie
Dzieci:Dumny rodzic
Wykształcenie:Liceum
Zawód:Chłopiec
Dochód:Ponad 620 000 PLN

Dlatego właśnie ta koszulka jest wyjątkowo pokręcona i tak bardzo się wszystkim podoba. Bo to dobry człowiek jest po prostu…
Radek









sobota, 17 kwietnia 2010

TATTOOFEST BRAND 2010 #2!

„Zawsze miałem bujną wyobraźnię, zawsze byłem dobrym obserwatorem. Jest wiele aspektów życia i wiele elementów tego świata, które mnie inspirują. Filtruję to, co widzę i wyrażam moje wewnętrzne uczucia, próbuje uchwycić ciemną stronę otaczającą ewolucję człowieka. Odkąd pamiętam, pociągała mnie tematyka śmierci i innych mrocznych rzeczy. Dorastając, zdawałem sobie sprawę, że ten świat jest kształtowany na kłamstwach, chciwości i śmierci. Nie ma ucieczki od mrocznego przeznaczenia, które w przyszłości zgotuje nam świat technologii i geoinżynierii. Dlatego tworzę te organiczne i biomechaniczne prace, wyrażam koszmar, którego nikt nie zauważa. Rysowanie, sztuka i tatuaże są głęboką częścią mnie i stanowią mój sposób wyrażenia siebie i moich wyobrażeń.” Eric De L’Étoile
W 34 numerze TattooFestu można przeczytać cały wywiad z tym wyjątkowym tatuatorem i oglądnąć zdecydowanie więcej prac. Poprosiliśmy go o możliwość zrobienia kolejnej koszulki TFBrand opartej na jego twórczości, odzwierciedlającej jego osobowość. Po artystycznej koszulce Edka przyszedł czas na demonicznego Erica. Napis z przodu to stworzona specjalnie na tą okazję grafika, z której jasno, a może raczej ciemno widać kierunek twórczości tego tatuatora. Tył oparty na tatuażu. Ten motyw również nie daje nam złudzeń, że mrok i tylko mrok panuje w głowie Erica De L’Étoile.
Koszulka w wersji limitowanej. Tylko 90szt!!!
Radek